Czy japońskie kury mają duszę?
Co sprawiło, że mają w sobie tak wielką magię?
Dlaczego tak fascynują?
Dlaczego uważane są za najpiękniejsze na świecie?
Słowo „dlaczego” towarzyszy mi od 2005 roku, gdy po raz pierwszy odwiedziłem Japonię. Towarzyszyło mi podczas następnych sześciu podróży, gdy zjeżdżałem ten kraj wzdłuż i wszerz, spotykając się z absolutnymi mistrzami, odwiedzając najważniejsze sintoistyczne chramy, studiując historię i kulturę tego kraju. Rzecz jest w gruncie rzeczy nie tyle o samych kurach lecz o fundamentach, na których zbudowana jest nie tylko tamtejsza hodowla ale też wiele innych cegiełek japońskiego życia.
Matecznik
Kagoshima na południu Kiusiu, ojczyzna „prawdziwych” satsumadori oraz jitokko. Jest późne kwietniowe popołudnie. Po pracowitym dniu spędzonym na fotografowaniu kur i japońskich ogrodów z Panami Sameschima oraz Betto popijamy z malutkich czarek zieloną herbatę. Skarżę się na bóle pleców, popularne lumbago.
- Wszystko wskazuje na to, że w twoim kręgosłupie zamieszkał duch – słyszę.
- Że co…? Ale… jaki duch? – pytam zdziwiony.
- Jest pan w Azji, a na dodatek na Kiusiu, tu wszyscy wierzą w duchy.
Podobnie później w okolicach Tokio, ponad trzydziestomilionowej aglomeracji, może najbardziej zaawansowanym pod względem technologicznym miejscu świata, gdzie duchy dostosowały się jak ludzie do hipernowoczesnej rzeczywistości. Objawiają się w lustrach w bardzo ciasnych mieszkaniach, poprzez ekran komputerów czy Internet, w zaułkach wielu podziemnych korytarzy metra, dzwoniąc na smartfony, w trakcie gry na konsolach w centrum elektroniki tokijskiej Akihabary, w plamach na suficie betonowych budynków.
Duchów w Japonii jest faktycznie multum. I tak mamy Ashiaraiyashiki, ogromnego demona, któremu należy umyć nogi. Ohaguro-bettari − zjawę pozbawioną twarzy, z wyjątkiem dużego uśmiechu oraz czarnych zębów. Shōjō − rudowłosego ducha mórz, który kocha alkohol. Tenjōname − ducha liżącego sufity. Toire no Hanako-san − ducha, który czai się w szkolnych toaletach. Wa'nyūdō − płonące koło, w środku którego znajduje się twarz mężczyzny, która zabiera duszę każdego, kto je zobaczy. Tamamo-no-Mae − złego, dziewięcioogoniastego lisa, który pojawia się jako kurtyzana. Diran-san − ducha, który śmieje się z nieszczęść innych, przybiera formę małego grubaska. Można by tak wymieniać w nieskończoność.
W niemal każdym tradycyjnym, azjatyckim domu, a odwiedziłem dziesiątki hodowców, na centralnym miejscu znajduje się niewielki ołtarzyk. W wielu świątyniach tajwańskich, wietnamskich i tajskich są ołtarzyki przeznaczone dla duchów, które, tak jak ludzie, potrzebują coś zjeść i czegoś się napić. Czasem w podarunku dostają owoce. Innym razem wieprzowinę, tofu, jajko, a do popicia wodę. Mają też ludzkie słabości. Lubią np. alkohol, który zostawia się im, aby w wolnej chwili sobie wypiły.
***
Jestem więc w Azji. A przecież Azja to matecznik kur. Na świecie wyhodowano setki ras. Elitą nad elity są jednak rasy japońskie. Shamo, ko shamo, jamato, szabo, totenko, onagadori, tomaru, minohiki, ohiki, satsumadori – zdobyły sobie serca hodowców na całym świecie. To prawdziwe dzieła sztuki, tyle że tworzywem artysty-hodowcy nie jest materiał typu kamień, metal, czy drewno ale żywy organizm. Japońskie rasy dały początek kilku bardzo popularnym o zasięgu globalnym rasom takim jak jokohama czy Feniks onagadori, a w niemieckim karzełku prawdopodobnie płynie ich krew. O japońskich rasach mówi się, że mają coś niepowtarzalnego, jakąś magię , a mówiąc wprost - „duszę”. Tak jak o całej Azji mówi się, że jest w odróżnieniu od racjonalnego, arystotelesowskiego Zachodu „duchowa”. Obawiam się jednak, że pomimo ich wielkiej popularności mamy powierzchowne mniemanie o ich twórcach, a i rozumiemy je na swój, europejski sposób.
***
Japończycy natychmiast, bez zmrużenia oka, zachwycają się najnowszymi nowinkami technicznymi, przejmują zachodnią technologię, a w zakresie religii, wiary, estetyki są zagorzałymi konserwatystami. Nie akceptują arystotelesowskiej, antycznej, śródziemnomorskiej filozofii zachodniej, która każe dzielić, segregować i wyjaśniać przy pomocy szkiełka i oka. Jak wierzyli w duchy kilka tysięcy lat temu, tak wierzą do dzisiaj. Zmienia się tylko sposób, w jaki okazują swoją wiarę. Są w tym miejscu, w jakim Europa była tysiąc lub nawet kilka tysięcy lat temu. Któż nie słyszał o angielskim kompleksie Stonehenge, zbudowanym z ważących po kilka ton kamieni, które mieli przenieść diabeł lub olbrzymi z Afryki. Prusowie zamieszkujący obszary między Niemnem a Wisłą czcili siły natury: ciała niebieskie, jak Słońce czy Księżyc, zjawiska atmosferyczne, jak piorun czy grzmot, a także zwierzęta i rośliny. Miejscami kultu były święte gaje, miejsca składania ofiar bogom.
Obecnie w Japonii dominują dwie wielkie, wzajemnie się uzupełniające, religie: rodzima sintoistyczna oraz buddyjska. W wierzeniach sintoistycznych i w świadomości japońskiej wszystko, co istnieje, ma również wymiar duchowy, nic nie jest jedynie bezduszną materią. Stąd wszechobecność kami, czyli bóstw oraz ich ogromna liczba, określana w dawnym języku jako ya-o-yorozu, czyli osiem milionów, co można też tłumaczyć jako „ogromnie dużo". Do bóstw zaliczane są także duchy przodków. Sintoizm jest opoką, na której zbudowana jest japońska hodowla, choć wpływy buddyjskie, na przykład u kur bojowych, daje się również zauważyć.
Najważniejsza, kultowa japońska kura, shoukoku, nierozerwalnie związana jest z największym sintoistycznym bóstwem Amaterasu, która to bogini, nazywana boginią słońca, jest w Japonii odpowiednikiem Zeusa. Ta dobrotliwa pani obraziła się kiedyś na swojego brata Susanoo, który płatał jej głupie figle i zamknęła się w pieczarze. Na świecie zapanowały ciemności i chaos. Różne złe duchy wylazły ze swoich kryjówek i siały spustoszenie. Osiem milionów bogów mieszkających na drodze mlecznej wiele dni debatowało, w jaki sposób przebłagać królową i wywabić ją z kryjówki. Obmyślono w końcu chytry plan. Za przynętę posłużył między innymi biały kogut shoukoku. Kiedy kogut zapiał, Amaterasu, jak to kobieta, z ciekawości, a także zachwycona wspaniałym pianiem, wyjrzała z pieczary. Na to tylko czekali bogowie. Od tamtego czasu słońce nigdy już nie zgasło. Na cześć tamtego wydarzenia co roku hodowcy z prefektury Mie, zajmujący różną pozycję społeczną, od restauratora, właściciela niewielkiej fabryczki makaronu, po urzędnika magistratu, składają w chramie Ise bezkrwawą ofiarę z białych kogutów shoukoku. Warto dodać, że w tej najważniejszej japońskiej świątyni przechowywane są atrybuty władzy cesarskiej: miecz, klejnoty w kształcie kropli oraz jeden z najważniejszych symboli władzy cesarskiej – magiczne, wykonane z polerowanego brązu, ceremonialne lustro, bez którego nie może się obyć koronacja. Przy okazji warto wyjaśnić, jaka jest geneza powstania sławnej bramy torii, symbolizującej granicę między światem żywych i umarłych (Paul Varley – Kultura japońska). Tak, tak, torii to… grzęda, na której siedział biały kogut shoukoku, który wywabił Amaterasu z pieczary; najpopularniejszy symbol sintoizmu i można go znaleźć przed każdym sanktuarium, nawet najmniejszym. Wiele z nich to zresztą niewiele więcej niż brama torii.
W sintoizmie istnieje silne przeświadczenie, że ludzie są blisko związani z następującymi po sobie porami roku oraz zmianami zachodzącymi w przyrodzie. Dawniej życie bardziej związane było z rytmem dnia, porami roku; wcześniej kładziono się spać i wcześniej wstawano. Zwierzęta, w tym kury, stanowiły część tamtej rzeczywistości. Funkcjonowały dwa czasy – letni i zimowy. Koguty pełniły rolę zegarów, swoim pianiem oznajmiały, że wkrótce nastanie światłość. Zza każdego krzaka wyglądały ślepia drapieżnika, w nocy grasowały wszelkiej maści duchy i zjawy. To poczucie zagrożenia u Azjatów pozostało do dziś, choćby z uwagi na kataklizmy.
W wyglądzie japońskich ogrodów, ogródków przydomowych, ogrodów herbacianych czy modzie na drzewka bonsai widać próbę skoncentrowania piękna przyrody i oddania jej naturalnej scenerii. Bonsai, nazywane także cichym mikrokosmosem, ma cechy wspólne z szabo, ponieważ kura ta także stanowi miniaturę naturalnej rzeczywistości. Wspólne dla nich jest być może także udane połączenie ruchu i ciszy. W tekście „Japońska kultura miniaturyzacji a szabo” Shōda Yōichi jest napisane, że jeśli bonsai reprezentują kulturę miniaturyzacji w królestwie roślin, to szabo spełniają tę samą funkcję w królestwie zwierząt.
Oczywistym jest, że w różnych częściach świata pojawiały się różne kury karłowate, będące spontanicznymi mutacjami. Pod koniec XIX i na początku XX wieku Anglicy, po których pałeczkę przejęli m.in. Niemcy i Holendrzy, miniaturyzowali wszystko, co się dało w kurzym światku, a zwłaszcza tworzyli miniatury form dużych. Faktem jest jednak, że to Japończycy, właściwie od zawsze, parali się miniaturyzacją. Sławne ogrody japońskie wyrosłe na gruncie sintoizmu to nic innego jak miniatury krajobrazów przeniesionych z natury i zamkniętych na niewielkiej przestrzeni. Najstarsze z tych, jakie oglądałem i fotografowałem, istniały nieprzerwanie od ośmiuset (era Muromachi 1333-1573), a nawet tysiąca lat (świątynia Byodoin - 998).
Podczas sławnego nie tylko na całą Japonię, ale i świat festiwalu Nebuta Matsuri, odbywającego się na początku sierpnia w Aomori (ojczyzna koeyoshi), w czasie którego ulicami miasta maszeruje mnóstwo demonów dobra i zła, mój przewodnik powiedział mi, że kury nie zawsze są pozytywnie postrzegane. Otóż, w jednej z wiosek w rejonie Izumo, w prefekturze Shimane, w ogóle nie jada się jajek, a kurze mięso traktowane jest jak zaraza i… nienawidzi się kur. A wszystko za sprawą boga Ebisu, który co noc przeprawiał się przez jezioro, nad którym mieszkał, by odwiedzić swoją kochankę. Spotkania starał się ukryć. Pewnego razu, w nocy, kogut zapiał wcześniej niż zwykle. Wiosłując w pośpiechu, stracił wiosło i dlatego musiał wiosłować stopami. Niestety rekin odgryzł mu nogę. Proponowałbym zbytnio nie dociekać, czy w słodkowodnym jeziorze żyją rekiny i czy bogowie mogą mieć kochanki?
***
Kluczowe wręcz znaczenie dla całej kultury japońskiej miała przyroda, a także ukształtowanie terenu. Tylko 10% terenu to równiny – resztę zajmują pokryte lasami góry i wyżyny. Ogromny wpływ na estetykę miały częste kataklizmy - tajfuny, tsunami, trzęsienia ziemi, wybuchy wulkanów, duże opady deszczu. Takiego nagromadzenia nieszczęść, które nawiedzają tę prawie 130-milionową społeczność, nie ma chyba nigdzie na świecie. Wszystko to uświadamiało mieszkańcom, jak są bezsilni wobec natury, jak od niej zależni i jednocześnie z nią związani. Na dodatek przed siłami natury nie można uciec, tak jak w Europie, do swojego domu, zamknąć się w czterech ścianach. Jak jest trzęsienie ziemi, to trzęsie się wszystko – podłoga, sufit, przewracają się krzesła, spadają żyrandole. Tutaj tkwi odpowiedź, dlaczego są tak popularne dwie wielkie religie – sintoizm, a także japońska wersja buddyzmu, czyli filozofia zen. Ma to swoje ścisłe przełożenie na stosunek człowieka do zwierząt. Kura jest wyizolowanym tworem, czymś obcym, ale częścią świata przyrody. Ponieważ nie rozumiano przyczyn kataklizmów, zaczęto otaczać je kultem i przypisywać im dobroczynny lub zgubny wpływ na człowieka.
Zasadniczą, fundamentalną wręcz cechą różniącą postrzeganie hodowli zachodniej, a zwłaszcza europejskiej, jest tworzywo niematerialne, czyli duchowe o znaczeniu emocjonalnym i symbolicznym. Symbole i przesłania filozoficzne są w kulturze japońskiej trwałe i niezmienne, i ulegają tylko niewielkim modyfikacjom w miarę rozwoju kultury. Japoński „duch” może przyjmować dwie postacie: symboliczną i asocjacyjną, czyli skojarzeniową. Często obydwa nurty wzajemnie się przeplatają. Shokoku, o których wspomniałem już wcześniej, symbolizują władzę cesarską i boginię Amaterasu. Zatrzymam się dłużej przy rasie jamato, która może być doskonałym przykładem nie tylko przywiązania do tradycji, ale też japońskiego myślenia skojarzeniowego.
Który z hodowców na przykład wie, skąd wzięła się nazwa jamato? Nawiązuje ona do prehistorycznego plemienia Yamato, które osiedliło się już w starożytności w centralnej Japonii. Można by w pewnym uproszczeniu powiedzieć, że rdzenni, ci „prawdziwi” mieszkańcy Japonii wywodzą się w prostej linii od plemienia Yamato. Ale Yamato to też region w okolicach dawnej stolicy kraju, czyli Kioto. Przez wiele stuleci Japończycy mówili o swoim kraju Yamato. Dopiero w VII wieku przyjęli nazwę Nippon, zapisaną chińskimi znakami „słońce” i „źródło”, z uwagi na to, że japońskie wyspy leżały na wschód od kontynentu, a zwłaszcza Chin. Yamato (czyli japońskie) to też rodzaj świeckiego malarstwa, które miało swoje apogeum w XII wieku. Wtedy to po raz pierwszy pojawiły się wizerunki kur malowane na zwojach, a później na parawanach oraz drzwiach. Bardzo interesujące wydały mi się też przeróżne porównania i skojarzenia, które raz po raz nasuwają się w związku z tą nazwą. Przywołam tylko dwa z nich.
Widok dumnie uniesionej głowy i budowy ciała jamato czy ko shamo można porównywać do teatru kabuki lub obrazów ulotnego świata z okresu Edo (ukiyoe). Kabuki jest to rodzaj japońskiego teatru, który powstał w okresie Edo. Jego źródłosłów kabuku oznacza „pochylać się” (dziś katamuku) i odnosił się do młodych, jaskrawo ubranych ludzi (kabuki mono), którzy pochyleni chodzili ulicami miast. Z kolei głowa koguta jamato lub ko shamo porównywana jest do twarzy aktora teatru kabuki, w którym to teatrze grali jedynie bardzo mocno ucharakteryzowani mężczyźni. Czym twarz była bardziej wyrzeźbiona, pełna bruzd i zmarszczek, a przez to ciekawa i uduchowiona, tym lepiej.
Nie tylko twarz, ale też i sylwetka zarówno kury, jak i koguta przyrównywane są do starej, powykręcanej sosny, która w ogrodowej kulturze, a w tym w ogrodach japońskich, pełni, obok kamieni, głazów i wody, kluczową rolę. Warto przy okazji dodać, że podobnie jak wyhodowane przez Japończyków kury, tak i sztuka ogrodowa zostały doprowadzone do niezwykłego wyrafinowania, perfekcji i są znane na całym świecie. Kiedyś znajomy hodowca japoński powiedział mi, że abym tak do końca zrozumiał, czym jest dla niego yamato, powinienem wybrać się do położonej w północno-centralnej części kraju Kanazawy, gdzie w ogrodzie Kenrokuen znajduje się kilkusetletnia (podobno tysiącletnia) sosna. Byłem, widziałem. W Kenrokuen 16 kwietnia 2012 roku spędziłem cały dzień, zrobiłem mnóstwo fotografii. Trafiłem akurat na szczytowy okres kwitnienia sakura, czyli japońskich wiśni. Na samą sosnę gapiłem się chyba z godzinę. Przelazłem okalający płotek (ach ci niepokorni Polacy), objąłem sosnę obydwoma rękoma i… wtedy dopiero poczułem moc jamato.
Kiedy spytałem mojego przyjaciela z Kiusiu, Imamurę Yasutaka, które skojarzenie można przyjąć za oficjalne, popatrzył na mnie ze zdumieniem. Oficjalne będzie takie, jakie ty sam sobie wyobrazisz. Twarz aktora kabuki czy pokręcona sosna mogą być jednymi z wielu skojarzeń. Na przykład z łbem psa rasy buldog albo z czymkolwiek innym dzięki czemu uruchomisz swoją wyobraźnię.
Tu tkwi między innymi tajemnica zrozumienia japońskiej hodowli.
Innym doskonałym przykładem japońskiego pojmowania hodowli jest totenko. Przyjrzyjmy się bliżej genezie powstania nazwy. W swobodnym tłumaczeniu to-ten-ko oznacza koguta, który śpiewa, gdy wschodzące słońce jest czerwone. Jest to więc kura, która dawała nadzieję na życie po ciemnej nocy, gdy dominowały demony. Proszę również zauważyć, że flaga japońska składa się z dwóch elementów – czerwonego koła, które symbolizuje wschodzące słońce (stąd nazwa hi-no maru, czyli Kraj Wschodzącego Słońca) oraz białego tła, które odnosi się do dnia.
Przy okazji przytoczę anegdotę, która nadaje się na piękne literackie opowiadanie, a która dużo mówi o przemianach, jakie obecnie dokonują się w świadomości Japończyków, walki starego z nowym. Na potrzeby tego artykułu przytoczę ją w wielkim skrócie.
W 2005 roku kilku japońskich hodowców postanowiło zrealizować swoje wielkie marzenie i doprowadzić do tego, aby kogut totenko zapiał o świcie na… świętej górze Fudżi (Fuji). Do udziału w tej zaplanowanej z wielkim rozmachem wyprawie zostali zaproszeni europejscy hodowcy, prasa, radio i telewizja. Kilku panów w podeszłym wieku dotarło przed świtem na sam wierzchołek. Kogut podobno nawet zapiał; jest nawet zdjęcie z tego wydarzenia. Oczywiście kogut pieje na tle wschodzącego czerwonego słońca. Całe zdarzenie zyskało zupełnie nowy wymiar, gdy okazało się, że stacje telewizyjne nie dotarły na szczyt Fudżi, bo akurat wtedy wydarzyło się coś, czym karmią się dzisiejsze środki masowego przekazu na całym świecie. Dokonano jakiegoś morderstwa, czy wydarzyło się jakieś inne zdarzenie z cyklu „zabili go i uciekł” i hieny dziennikarskie poleciały na złamanie karku, nakarmić się sensacyjną krwią, bo to podnosi oglądalność, a więc i wpływy z reklam.
Przyjrzyjmy się sztandarowej i reprezentatywnej japońskiej rasie, która dopiero teraz weszła na europejskie salony – minohiki. Doskonale i bardzo celnie, w „japoński” sposób, charakteryzuje ona ducha japońskiej hodowli.
Od wielu lat w Japonii istniały kury, które powstały w wyniku krzyżówek shoukoku i shamo. Warto dodać, że jokohama została wyselekcjonowana właśnie z takich pierwotnych minohiki. Obecny wygląd tej rasy został ustalony przez wybitnego japońskiego hodowcę i autora wielu publikacji, Pana Muramatsu Mitsuyuki w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku.
Japoński wyraz minohiki powstał przez połączenie dwóch słów. Mino oznacza przeciwdeszczową pelerynę wykonaną ze słomy ryżowej, a hiki (od hiku) – ciągnąć się. Mino to także określenie na opadające pióra siodła, które „ciągną się po ziemi”. Inną bardzo charakterystyczną częścią ciała kur jest grzebień. Oto, co na temat genezy powstania obecnego grzebienia powiedział wspomniany Pan Muramatsu. W prefekturze Shizuoka hodowane od dawna minohiki charakteryzowały się różyczkowym grzebieniem, ale pochodzenie tej dziedzicznej cechy nie było jasne. Poza tym zdarzały się tylko grzebienie groszkowe (jak u shamo) – nic więcej. Gdy pojawił się grzebień wklęsły, który swoim wyglądem przypominał maselniczkę, pewien staruszek podobno rzekł: czerwone kury (shoujou – cynober, japońskie shōjō) bardzo lubią sake, dlatego muszą mieć czarkę, żeby z niej pić. Ten typ grzebienia został nazwany sakazuki, co w dosłownym tłumaczeniu oznacza czarkę na sake. Mamy tutaj do czynienia jednocześnie z grą słów, ponieważ spotykane w tamtych czasach minohiki były cynobrowe, przez co zwane były shoujou, czyli orangutan lub potocznie pijak. Zgodnie z chińską tradycją orangutany są niewyobrażalnymi potworami. Z wyglądu przypominają małpy, jednak posiadają długą, żółtawą sierść (właśnie barwy cynobru), twarz podobną do ludzkiej, a ich głos przypomina płacz dziecka. Poza tym piją sake i rozumieją ludzką mowę.
Kilka słów o szabo. W zależności od odmiany pojawiają się różnice w kształcie ogonów, jednak wspólnie można je określić jako tzw. sashio, czyli ogony unoszące się pionowo w górę - zbudowane z piór sierpowatych oraz okrywowych piór ogona. Ponieważ przypominają one także liście kosaćca syberyjskiego (jap. ayame, łac. iris sibirica), ogony szabo bywają nazywane ayameo. W odmianie katsura (białej z czarnym ogonem), ogon został doprowadzony do perfekcji – sterówki sterczą idealnie pionowo, czego próżno szukać w hodowlach europejskich, gdzie standaryzuje się lekko wygięte sterówki.
Ponieważ deseń katsura przypomina ubarwienie japońskiego żurawia (tanchō tsuru), chabo te nazywa się także tsuruke szabo. Urok katsura szabo przejawia się we wrażeniu idealnej czystości, które odnosimy, widząc śnieżnobiałe upierzenie zwieńczone czerwonym grzebieniem i czarnym ogonem. Dodatkowo widok ten poprawia kontrastowa obwódka przy ogonie.
Nazwa tomaru wiąże się ze starą nazwą Chin. W tym przypadku „tō” nie oznacza jednak dynastii Tang, lecz ogólnie Chiny. Element „maru” dodaje się natomiast między innymi do nazw i imion ludzi, statków, mieczy czy instrumentów muzycznych.
Nieznana w Europie kura kawachi yakko nazwę wzięła z Kawachi - miejsca swojego pochodzenia (lokalnie miejsce to nazywane jest Kōchi - bez związku z Kōchi na Sikoku) i wojowniczego charakteru, podobnego do machi yakko (miejskich opryszków z okresu Edo). Inna teoria głosi, że wyraz yakko może mieć związek z hatamoto yakko - wasalami sioguna, zwanymi podchorągiewnymi, których rękawy miały deseń podobny do białych, zwiniętych, układających się w trójkąt pomocniczych piór skrzydeł u tej kury.
Kilka słów o kinpa. Mówi się, że kura ta została wyhodowana w erze Tenpō (1830-1843) przez człowieka zwanego Sakanaya Kinpa, który mieszkał w mieście Ōdate w dzisiejszej prefekturze Akita na północy Honsiu (Yamada, 1976). Według tradycji był to bardzo niecierpliwy człowiek. Do dziś w lokalnym dialekcie wyrazy takie jak kinpa lub kippa oznaczają kogoś niecierpliwego. Ciekawe jest zatem to, że taką nazwę otrzymały także kury.
W kręgu zachodniej kultury nazewnictwo ma charakter techniczny. Wynika ono z wykorzystania zasad genetyki lub opisuje dosłownie wygląd. Jest na przykład: Gold-Schwarzgesaumt, Gelb-Schwarzgeflockt, Rot mit weissen Tupfen, Dunkelbraun. Wyjątkiem są nazwy, wywodzące się zresztą spoza obszaru niemieckojęzycznego: millefleur (tysiąc kwiatów), jubilee (dla Weiss fasanenbraun) czy birkenfarbig. W Polsce natychmiast przyjęła się zaproponowana przeze mnie nazwa bursztynowa dla barwy określanej w Niemczech jako kenfarbig. Szkoda, wielka szkoda, że my, Europejczycy, mamy tak mało fantazji.
***
Podobnie jak w przypadku zachodniej hodowli, także wśród japońskich kur istnieje cała paleta barw. Jeżeli przyjrzymy się jednak im bliżej, to okaże się, że zdecydowana większość ptaków hodowana jest w pięciu podstawowych odmianach barwnych (akazasa, shirozasa, goiro, czarna oraz jednolicie biała). Świadczy to o tym, że Japończycy przywiązują dużą wagę do podstawowych form. Chociaż np. w przypadku szabo klasyfikowanych jest aż 25 barw, to najpopularniejszymi są wspomniana wyżej katsura oraz jednolicie biała. Podobnie u ko shamo można rozróżnić 13 odmian, lecz dominuje akazasa.
W Japonii nazwy to niemal wyłącznie synonimy mające swoje odnośniki lub metafory (choć nie tylko) do świata przyrody i najbliższego otoczeniu człowieka, co jest kolejnym dowodem czerpania z tradycji sintoistycznej. Warto wyjaśnić, skąd wzięła się grupa barw z członem „sasa”? Otóż termin ten nawiązuje do wyglądu trawy bambusowej posiadającej ciemny rdzeń oraz jaśniejszą obwódkę. Dokładnie taką, jaką posiadają pióra szyjne kogutów z grupy genetycznej odpowiadającej serii E, czyli e+, ey, ewh, eb, ER oraz E. Zarówno rdzeń, jak i obwódka mogą przybierać różne odcienie w zależności od warunków glebowych oraz pór roku. Rozróżnia się też różne barwy traw bambusowych. Dlatego też wśród kur japońskich rozróżnia się pododmiany – akasasa (czerwona), shirosasa (biała), kisasa (żółta), kinsasa (złocista), odpowiadająca oraz ginsasa (srebrzysta). Pan Kenji Kimata powiedział mi, że spośród odmian występujących u ras długoogoniastych (ohiki, minohiki, shokoku, onagadori) podstawową barwą jest shirozasa, lecz z uwagi na fakt, że pióra szyjne oraz grzbietowe bardziej przypominają wisterię japońską (shirafuji), dla tej grupy kur stosuje się raczej określenie shirafuji. Inny pogląd na ten temat miał na przykład hodowca onagadori, którego spotkałem na wystawie kur długo piejących w pięknej scenerii świątyni Yachiko, Pan Akijo Kuroyama. Według niego określenie shirafuji nawiązuje do świętej wśród Japończyków góry Fudżi, która, jak wiadomo, na samym wierzchołku otulona jest wiecznym płaszczem białego śniegu. Dlatego odmiana shirafuji różni się od odmiany shirozasa brakiem odcinających się ciemnych rdzeni w piórach szyjnych i grzbietowych (mino) samców. Jak więc widać, wśród samych japońskich hodowców istnieje mnóstwo różnych teorii na temat barw.
Zatrzymam się jeszcze na chwilę nad samą odmianą akasasa, czyli kurami określanymi na zachodzie Europy jako grupa kuropatwiana (dzika). Jak wynika z najnowszych badań genetycznych (European Journal of Biochemistry, 2003), fenotyp kogutów jest jednakowy. Wszystkie charakteryzują się czarną piersią, złocistymi piórami grzywy i siodła oraz trójkątem i lusterkiem na skrzydłach. Do nich zalicza się kury kuropatwiane i pokrewne, jak złocistoszyja, złocista itp. (e+), pszeniczna (ewh, ey) oraz brunatne (eb). Wygląd samic jednak zasadniczo się od siebie różni. W Japonii pododmiana akazasa e+ nazywana jest nashi, co jest nawiązaniem do skórki japońskiej gruszki nashi, na której znajdują się przypominające piegi lub przyprószenie plamki. Natomiast akazasa (ewh, ey), czyli pszeniczna, bierze nazwę (kashiwa) od dębu zrzucającego liście, które utrzymują się na drzewie do wiosny i w ostatnim już, suchym stadium, mają jasnobrązowe lub brązowe odcienie. Pododmiana zbudowana na bazie eb (brunatna) nie ma jeszcze swojej nazwy. Pododmiana brunatna różni się od pododmiany nashi tym, że samice nie mają łososiowej piersi. Reprezentatywnymi rasami dla poszczególnych odmian barwnych są:
- dla akasasa nashi – totenko (złocistoszyja)
- dla akasasa kashiwa – ko shamo oraz shamo (pszeniczna)
- dla kur zbudowanych na bazie eb – linia satsumadori z wyspy Kiusiu, a dokładnie z miasta Satsuma (stąd nazwa rasy).
Muszę jednak przyznać, że podróżując po Japonii, ani razu nie słyszałem z ust przeciętnych hodowców określeń nashi lub kashiwa, zawsze to była po prostu akazasa. No, chyba że rozmawiałem z jakimś genetykiem lub autorem książek.
Dla Japończyków biały kolor jest tajemniczy oraz święty. Przybywający na wyspy ludzie dziwią się, że jeździ tu tak dużo białych samochodów. A już w sintoizmie biel zajmuje szczególne miejsce. Według opisu pochodzącego z „Pokłosia Starych Opowieści” (Kogo shūi), kroniki rodowej z 807 r., w chramach shintō, w których czci się Mitoshi no kami (bóstwo chroniące zbiory), pojawiały się białe zwierzęta - koń, dzik oraz kura. Począwszy od starożytności biało ubarwione zwierzęta, w tym kury, otaczano szczególnym szacunkiem i hodowano je w chramach. Wedle zwyczaju nie mogło ich zabraknąć wśród darów dla bóstw. Sama bogini Amaterasu, a więc japońska „mamuśka”, o której już wspomniałem wcześniej, przedstawiana jest zazwyczaj w białych szatach. Raz do roku, w czerwcu hodowcy z prefektury Mie, gdzie znajduje się najważniejsza świątynia związana z kultem Amaterasu i jednocześnie najważniejszy przybytek sintoistyczny, chram Ise, niosą w darze białe koguty shoukoku. Jest to doniosłe, komentowane w całej Japonii medialne wydarzenie.
Przeciwieństwem bieli jest czerń, która nie jest jednolita lecz ma wiele odcieni, w tym mnóstwo odcieni szarości. W sztuce japońskiej od dawna czerń zastępuje, w zależności od nasycenia, kąta padania światła, cztery podstawowe kolory. Z zastosowaniem tylko czarnego tuszu i światłocienia z wielką wprawą oddaje się złożoność barw krajobrazu. Wielokrotnie piłem zieloną herbatę (pija się tu tylko taką) w czarnych czarkach i jadłem okonomijaki (tamtejsza pizza) na czarnych talerzykach. Czarna czarka może być matowa, ale także fascynować różnymi odcieniami szkliwa, które daje różne refleksy w zależności od tego, w jakiej porze dnia jest oglądana. W 2012 roku na wystawie u Pana Hiroyoshi byłem świadkiem bardzo ożywionej wymiany zdań (w Europie z całą pewnością doszłoby do rękoczynów) między dwoma hodowcami kurokashiwa, którzy nie tylko mocno gestykulowali, ale raz po raz podnosili swoje koguty do góry. O co oni się tak kłócą? – spytałem tłumacza. Która kura ładniej błyszczy w słońcu – odpowiedział. Przedmiotem sporu nie było to, czy prawidłowy połysk piór ma być zielony czy fioletowy, ale wrażenie estetyczne.
Tyle w skrócie o odmianach barwnych. Aby zbytnio nie rozwlekać, zasygnalizuję tylko sposoby na określenie wzorów upierzenia. Przykładowo czarno-białe ubarwienia w charakterze plam (Silber-Schwarzgetupf, Silber-Porcellanfarbig, Silberlack itp.) nazywa się goishi, co oznacza kamienie do gry w „go” (azjatycka gra planszowa). Gdy mamy desenie brązowe – sakura goishi (sakura – kwiat wiśni). Wzór czarno-biało-brązowy to sanshoku goishi (trójkolorowe kamienie do gry w „go”). Z kolei wzór określany w Europie jako gesperbert i gestreift nazywany jest w Japonii gin suzanami (srebrne falki - dla czerni i bieli) lub kin suzanami (złote falki – dla brązu i bieli). Określenie „suzanami” wzięło się od zmarszczek powstających na powierzchni wody. W Japonii rozróżnia się trzy odcienie barwy shoujo (japońskie shōjō) . Ciemnocynobrowa (kapitan shōjō) odmiana, podobna do ubarwienia Rhode Island Red, zwana „kapitan” pochodzi od ciemnoczerwonego koloru munduru szefa holenderskiej faktorii handlowej w Nagasaki, gdzie Holendrzy mogli przebywać w okresie Edo. Odmiana cynobrowa (shōjō) jest sztandarową dla rasy minohiki. Jasnocynobrowa (usuge shōjō) przypomina barwę żółtą. Powszechnie nazwa okina szabo kojarzy się (w Japonii też) z wyspą Okinawą. W rzeczywistości nazwa okina szabo oznacza „staruszki szabo”, z uwagi na obfite jak u starców brody.
W przypadku shamo mówi się także o charakterystycznym kolorze, zwanym niekiedy abura (dosł. olej, tłuszcz). Abura oznacza niezwykle błyszczący odcień piór, który stanowi szczególną cechę tych kur. W zależności od regionu barwę tę różnie się określa - jako ciemnoczerwoną (dosł. barwa kory cyprysu - hiwada) lub złotą (kin'iro).
Doskonałym przykładem walki dwóch sposobów postrzegania świata są wzorce rasowe. W Europie funkcjonują one od dziesięcioleci i są świętością. W Japonii wzorce zostały wydane dopiero w 1997 roku, w niewielkim jak na ten kraj nakładzie, bodajże 2000 sztuk. Słabo się sprzedają, można je kupić do dzisiaj, nie było żadnych aktualizacji, dodruków. Miałem sposobność obserwować pracę sędziów na kilku wystawach. Stwierdzam z całą pewnością, że poza wyjątkami nikt się wzorcami nie przejmuje. W zasadzie każda z wystaw rządzi się swoimi prawami i są one zupełnie inne w przypadku kur śpiewających, długoogoniastych czy bojowych. Dlaczego tak jest? Bo każdy hodowca, a w najlepszym przypadku jego macierzysty klub, ma swój indywidualny wzorzec w głowie. Nie do zrozumienia taka anarchia w Europie.
***
Jako Polak żyjący na pograniczu dwóch kultur – zachodniej i wschodniej – mam wielki dylemat. Do którego pojmowania hodowli mi bliżej? Jak na europejskiej wystawie pokażę totenko z upierzonymi skokami, to sędzia mi je natychmiast zdyskwalifikuje, bo przecież we wzorcu nie ma nic o piórach na skokach. Będzie wielki wstyd. W Europie sędzia jest przeszczęśliwy, gdy znajdzie jakiś wykluczający błąd. I nie jest ważne, że moje totenko, z krzywym grzebieniem i piórami na nogach, z oryginalnej japońskiej linii, pieje blisko dwadzieścia sekund, a te z gładkimi nogami dwukrotnie krócej. Wzorzec to wzorzec. Kanon. Koniec dyskusji.
No cóż… największe japońskie wystawy gromadzą nie więcej niż… tysiąc kur; są co prawda wzorce, ale w gruncie rzeczy są martwe, rzadko ktoś z nich korzysta, samych ko shamo widziałem kilkanaście typów i nikt nie robi z tego problemu, i nie stara się ich zaszufladkować, nie ma jednego ogólnojapońskiego związku hodowców, który by ustalił powszechne zasady, wytyczył kierunki hodowli … i tak dalej…
Od wielu lat dręczy mnie pytanie, jak jest możliwe, aby to wszystko się jakoś kręciło bez „kręgosłupa”, jakim są wzorce i ogolnojapoński związek. Wielokrotnie pytałem o to swoich przyjaciół Japończyków. Nigdy nie uzyskałem jednoznacznej odpowiedzi. W końcu mój przyjaciel, hodowca szabo, Sato dał mi taką oto odpowiedź, która wiele wyjaśnia.
- To jest takie japońskie. Każde stowarzyszenie zamyka się w swoim zamku i pilnuje swoich włości i swoich poddanych. Jakby powstał jeden związek to ktoś byłby wyżej od tego drugiego. Nikt nie chce być niżej.
Wiodące wystawy europejskie gromadzą często kilkadziesiąt tysięcy ptaków. Nie oszukujmy się nasza hodowla podporządkowana jest wystawom i rankingom. Myślenie europejskie cechuje centymetr, ekierka, cyrkiel. Wszystko musi być posegregowane, określone i opisane, a wygrywa ten ptak, który najlepiej odpowiada ściśle określonemu standardowi. Nie ma tu miejsca na subiektywizm. W związku z tym nie ma też miejsca na subiektywne odczucie piękna. Nie mówiąc o tym, że kury na pewno nie mają na tych wystawach wymiaru mitologicznego czy duchowego.
Myślenie w Japonii, wbrew stereotypowi, jest zdecydowanie mniej dogmatyczne. Przemierzając ten kraj wzdłuż i wszerz ze zdumieniem odkryłem, jak bardzo Japończycy są emocjonalni, chociaż na zewnątrz na takich nie wyglądają, bo tamtejsza kultura wymaga powściągliwości w zewnętrznym okazywaniu uczuć. Nikt nie chodzi i nie mierzy kogutom głębokości wcięć w grzebieniu, ani nie liczy ilości ząbków i nie sprawdza, czy barwa piór zgadza się z przyjętym i zapisanym odgórnie wzorcem. Nie ma czegoś takiego jak błąd wykluczający. Wielokrotnie mogłem się przekonać, że każdy region w Japonii, a właściwie to i każdy hodowca z osobna, ma swój wzór, ideał najpiękniejszej kury i koguta. Istny galimatias i chaos. Nie do pomyślenia w Europie, a zwłaszcza w Niemczech.
Stereotyp Japończyka to małomówny, zimny i wyrachowany robot. Bzdura. Kompletna. Nie uwierzycie, jak potrafili godzinami gadać o swojej pasji, jak potrafili się otworzyć przed przybyszem z zewnątrz. Następowało między nami coś, czego nie potrafię nazwać słowami – jakieś porozumienie mające swoje źródło w kosmosie, przepływ niewidzialnych fluidów. Dlaczego? Może dlatego, że jestem emocjonalnym Polakiem? Tak właśnie Polakiem, którego moi zachodni przyjaciele hodowcy wciąż jeszcze poklepują z poczuciem wyższości po ramieniu, jak młodszego brata.
Widząc kury w Japonii, znając ich historię i mając do czynienia z hodowcami, śpiąc w domach, obserwując, jak się między sobą kłócą (a kłócą się całym sobą, na pełen gaz), miałem nieodparte wrażenie, że oni są prawdziwymi mistrzami, choć niewątpliwie z ludzkimi słabościami. A od mistrzów można się nauczyć wielu rzeczy. Na przykład tego, że można poświęcić życie jakiejś jednej idei, a swoje dzieło latami, z wielką cierpliwością doprowadzić do perfekcji, bo jak się coś robi to trzeba to robić najlepiej jak się potrafi. Ale także, a może przede wszystkim tego, że wszystko na tym świecie, nawet grzebiące w ziemi zwykłe kury, może mieć wymiar duchowy. To połączenie „ducha” z niesłychaną precyzją i pasją daje piorunujący efekt. Dzięki tym kurzym spotkaniom mam nieodparte poczucie, że sacrum jest wszędzie, we wszystkim co nas otacza. To my, ludzie, poświęcając się jakiejś idei bez reszty, próbując ją uczynić piękną, nadajemy rzeczom głęboki sens.
A może odkrywamy go tylko w ten sposób?
1) Uważny czytelnik zauważy, że w niniejszym opracowaniu zostały pominięte kury bojowe i związana z nimi mitologia. Nie starczyło też miejsca na swoiste misterium, jakimi zawsze są japońskie wystawy. Ale te tematy może przy kolejnych artykułach?
2) W materiale zostały wykorzystane informacje z obszernej, poświęconej japońskim rasom kur publikacji (albumu), pod redakcją Imamura Yasutaka, prof. Matsaoki Tsudzuki oraz Stanisława Roszkowskiego, która ukaże się prawdopodobnie w 2015 roku, równolegle w językach niemieckim, angielskim, polskim i japońskim. |